Dzień przed wycieczka zdecydowałem, że dołączam do grupy i uderzam w Tatry. Wahanie wynikło z tego, że oba szczyty już były zaliczone, jednak brak partnerów na inne działania, średnie prognozy i parcie na Tatry zdecydowały o wyjściu w ten teren. Wyjazd 1 w nocy z Krakowa. Na szczęście tego dnia nie musiałem prowadzić samochodu i mogłem spokojnie spać. Wyjście ze Starego Smokovca przed 4, pierwszy punkt Hrebienok (jak się później okazało 6 raz w tym roku). Dalej Chata Zamkowskiego a potem Teryho. Za schroniskiem jeszcze chwila szlakiem a potem po lewej stronie stawów kierujemy się początkowo w kierunku Śnieżnej Przełęczy, by tuż za wyraźną ścianą Lodowego skierować się w lewo na Ramię Lodowego. Podejście utrudniają piargi. Po dojściu na przełęcz pozostaje podejście granią na szczyt, gdzie po drodze czeka nas najbardziej emocjonująca część wycieczki, czyli Lodowy Koń. Przejście nie sprawia problemów szczególne przy drugim razie, a za Koniem już tylko kilkanaście metrów na szczyt. Na wierzchołku nie spędzamy wiele czasu bo od północy idzie deszcz. Złapał nas na Koniu ale okazał się tylko 5 minutowym przelotnym. Po zejściu na przełęcz, ze względu na poprawiającą się pogodę postanowiliśmy uderzyć na Baranie Rogi. Schodzimy do doliny ale tak aby nie tracić za wiele wysokości. Dochodzimy do podejścia na Baranią Przełęcz. Wybieramy lewy żleb, a potem wspinaczkę po skałach. Trochę treningu nie zagrozi. Przed przełęczą zbierają się czarne chmury zwiastujące burzę. Jednak jesteśmy na granicy i dostajemy 5 sekundowym gradem, który odczuwamy poprzez uderzanie o kask. Kilka chwil i drugi tego dnia szczyt z WKT zdobyty. Krótka burze przeszła głownie przez centralne Tatry i dzięki temu ominęliśmy szybkie zejście. Dalej pozostało już tylko zejście do samochodu.
Skomentuj